Czym łowić ryby, gdy obok czyha foka, czyli – szwedzkie doświadczenia okiem polskich rybaków
Relacja Iwony Psuty z Järnavik w południowej Szwecji
Tuż przed Wielkanocą (11-13 kwietnia 2017 r.) dzięki połączonym wysiłkom pana Marcina Rucińskiego z organizacji LIFE, dr. Petera Ljungberga z SLU Aqua (Swedish University of Agricultural Sciences), szwedzkich rybaków zaangażowanych w projekt „Program Sälar och Fiske” oraz naukowcom z MIR-PIB, grupa polskich rybaków, przedstawicieli: Środkowopomorskiej Grupy Rybackiej, Darłowskiej Grupy Producentów Ryb i Armatorów Łodzi Rybackich, Stowarzyszenia Rybaków Łodziowych Mierzeja i Zrzeszenia Rybaków Morskich-OP, odwiedziła niewielką osadę Järnavik w południowej Szwecji. Celem wizyty było przyjrzenie się, jak działają w praktyce rybackiej narzędzia pułapkowe, o których polscy rybacy nieraz słyszeli w kontekście ochrony ptaków i ssaków morskich przed przyłowem, co niekoniecznie budziło ich zachwyt wobec wystarczających wydajności tradycyjnych i prostych w użytkowaniu sieci stawnych. Jednak wzrastająca również na polskim wybrzeżu Bałtyku stała obecność fok szarych, korzystających z ryb w sieciach jak z baru szybkiej obsługi, skłoniła rybaków do przyjrzenia się innym metodom połowu. Testowane przez szwedzkich rybaków, którzy wcześniej stanęli wobec „foczego problemu”, różnego rodzaju narzędzia pułapkowe (klatki dorszowe, żaki pontonowe), były postrzegane przez wielu polskich rybaków jako nieprzydatne w warunkach otwartego wybrzeża południowego Bałtyku. Oskarżano je przede wszystkim o zbyt niskie wydajności oraz trudności w obsłudze na małych jednostkach rybackich. Wizyta w Szwecji i możliwość rozmowy z tamtejszymi rybakami miała na celu wyjaśnienie tych wątpliwości bezpośrednio, w trakcie zwykłych połowów.
Na zdjęciu: uszkodzona przez fokę samica szczupaka (ok. 60 cm długości), w momencie wydobycia z wody była jeszcze żywa. Prawdopodobnie przepłoszyliśmy polującą fokę (nie widzieliśmy jej z naszych łodzi) przepływając obok. Niestety foki, wobec ułatwionej dostępności ryb w sieciach nie wyżerają ryb w całości, tak jakby to miało miejsce w przypadku konieczności zaspokojenie głodu. Rybacy często obserwują niewielkie uszkodzenia ryb w sieciach, przeważnie w miękkiej, brzusznej części ciała, zdarza się również obdarcie ze skóry. Foki wydają się traktować połów w sieciach jako „delikatesowy bufet” – zjedzone części ryb w niewielkim stopniu bilansują potrzeby energetyczne zwierząt a jednocześnie żadna z uszkodzonych ryb nie nadaje się już do konsumpcji przez człowieka.
Wstępne plany wizyty w Szwecji obejmowały dwa dni połowowe, w trakcie których polscy rybacy i naukowcy mogliby obserwować w praktyce obsługę testowanych przez szwedzkich rybaków pułapek różnego rodzaju. Jeden rejs miał się odbyć na osłoniętych wodach regionu Blekinge, rejonu o dużej liczbie zatok i wysp, z ichtiofauną właściwą wodom przejściowym tj. pomiędzy środowiskiem otwartego morza a wodami słodkimi. Drugi rejs mieliśmy spędzić na obserwacji w rejonie Ystad, gdzie zobaczyć mieliśmy połowy w warunkach otwartego wybrzeża, to znaczy porównywalnych z wybrzeżem polskim. Niestety warunki pogodowe nie pozwoliły na realizację całego planu pozostawiając możliwość wypłynięcia tak dużą wycieczką i płynięcia „burtą w burtę” jedynie z Järnavik. A zatem w trakcie pierwszego dnia pobytu mieliśmy okazję zapoznać się z budową i zasadą działania różnych pułapek jedynie na lądzie.
Na zdjęciach: Peter Ljunberg wraz z rybakami – Bengtem Larssonem i Glennem Fridhem pokazuje eksperymentalny model klatki dorszowo-płastugowej. Model współpracy w ramach aktualnego szwedzkiego projektu zakłada, że to rybacy tworzą i testują w praktyce nowe rozwiązania techniczne sprzętu. Ten model pułapki posiada dwa różne wejścia – z okrągłym wejściem dla dorsza i szerokim, poprzecznym dla płastug. Aby zmniejszyć powierzchnię w transporcie małą jednostką rybacką, klatka została pomyślana jako konstrukcja możliwa do złożenia. W praktyce, nawet na lądzie okazało się to nieco trudne – niezbędnym wyposażeniem okazał się młotek. Peter podkreślał jednak, że jest to konstrukcja prototypowa i jako taka ma prawo mieć niedoskonałości. Złożenie i ponowne rozłożenie klatki zajęło około 3 minuty.
Bengt i Glenn używają najczęściej małych klatek dorszowych o wymiarach 120x60x40 cm i z dwoma okrągłymi wejściami. Jako przynęta używany jest pokrojony śledź. Klatki zbudowane są z solidnych prętów, od dołu zaopatrzone w dodatkowe obciążenie a od góry mają otwierane skrzydła, przez które można wyjąć ryby. Według szwedzkich rybaków klatki tej wielkości są wygodne w obsłudze i przede wszystkim odporne na ataki fok. Polscy rybacy nie wydawali się specjalnie przekonani do takich rozwiązań. Ich wątpliwości budziła nie tylko wydajność takiego narzędzia (w porównaniu z sieciami stawnymi), ale również aspekty techniczne. Czy klatki nie obracają się w wodzie? Czy nie gromadzą się w nich glony, meduzy i muszle utrudniając ich obsługę? Ile klatek jest w stanie zabrać ze sobą mała łódź? Czy do wyciągnięcia ich na pokład wystarcza zwykła hydrauliczna wyciągarka?
Na zdjęciach: klatki dorszowe użytkowane przez naszych szwedzkich gospodarzy. Solidna budowa, dwa wejścia o przekroju koła i stosunkowo niewielkiej średnicy oraz niewielkie rozmiary oczek sieci, zdaniem szwedzkich rybaków uniemożliwiają skuteczny atak fok na ryby w środku klatki.
Na zdjęciach: dolna strona klatek jest zaopatrzona w trzy dodatkowe pręty, co ma przeciwdziałać odwróceniu się klatek w wodzie. Torebka na przynętę – nasi gospodarze stosują najczęściej krajankę śledziową – umieszczana jest w środku klatki tuż przed jej wystawieniem.
Oprócz „typowych” małych klatek dorszowych, nasi gospodarze pokazali nam kilka innych rozwiązań. Jednym z nich jest tzw. „duża klatka dorszowa” o wymiarach 160x160x50 cm używana na otwartym wybrzeżu w pobliżu Ystad, którą mieliśmy zobaczyć w trakcie wybierania połowu, na co niestety nie pozwoliła pogoda. Zdaniem dr. Ljungberga tego typu klatki charakteryzują się większą wydajnością w przeliczeniu na jedno narzędzie, wymagają jednak większej jednostki. Są to konstrukcje składane, bez usztywnień pionowych, uspławnione od góry. Niestety, zdaniem Szwedów, foki nauczyły się już w jaki sposób „obsługiwać” duże klatki. Rzucają się na nie, przez co narzędzie składa się w wodzie, umożliwiając sobie dostęp do złowionych tam ryb. Większa powierzchnia pozwala fokom na łatwiejsze manipulacje uzbrojoną w pazury płetwą lub wygryzienie miękkich tkanek przez oczka sieci.
Na zdjęciach: „duże” klatki dorszowe są wydajniejsze w przeliczeniu na jedno narzędzie. Są składane i w transporcie zajmują niewiele miejsca. Na zdjęciu obok Bengt Larsson pokazuje jak z takimi klatkami „radzą sobie” foki, rzucając się na nie całym ciężarem ciała i składając je w wodzie. W ten sposób o wiele łatwiej dostać im się do uwięzionych ryb.
Drugiego dnia wiatr osłabł, co pozwoliło na obserwacje połowów „burta w burtę”. Niezbyt duża jednostka Bengta Larssona przyjęła na pokład całą naszą wycieczkę. Glenn Fridh popłynął mniejszą łodzią motorową. Obydwie jednostki nie imponowały wielkością, jednak wzięliśmy poprawkę na warunki terenowe – osłonięte wybrzeże pozwala na użytkowanie jeszcze mniejszych łodzi. Plan obejmował obserwację wybrania i ponownego wystawienia dwóch zestawów małych klatek dorszowych, jednej pułapki prototypowej oraz dużego żaka pontonowego.
Na zdjęciach: po lewej – jednostka Bengta Larssona, po prawej – Glenn Fridh wyruszający do pierwszego zestawu klatek
Do wybierania liny posłużyła wyciągarka a Glenn bez dużego wysiłku wyjmował klatki z wody. Już pierwsza z nich zawierała kilka dorszy – wszystkie były żywe. Klatki stały w wodzie przez 4 doby, jednak dowiedzieliśmy się, że efektywny czas łowienia to tylko 2 doby – potem przynęta przestaje spełniać swoją rolę. Ryby w klatce mogą jednak czekać bez szkody dla jakości surowca na odpowiedni dla rybaka czas wybrania i jest to duża zaleta narzędzi pułapkowych. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że nasi gospodarze sprzedają te ryby jako „ekologiczne”, tj. złowione w sposób przyjazny ptakom i ssakom morskim – i dzięki temu uzyskują o wiele wyższe ceny. Co warte uwagi, rybacy sami pakują ryby – patroszone lub filety i zaopatrują je w etykietę, na której widnieje nie tylko nazwa gatunku i data złowienia, ale nawet nazwisko i kontakt do rybaka. W ten sposób każdy konsument może się z nim bezpośrednio skontaktować i np. zamówić partię sprawdzonych jakościowo ryb. Dużą rolę odgrywa jakość – przekonaliśmy się naocznie, że wszystkie dorsze w klatkach były żywe, dzięki czemu ryba ma gwarancję świeżości.
Na zdjęciach powyżej: klatki wystawiane były po 6 sztuk w zestawie i pozostawały w wodzie przez cztery doby (pomimo że efektywny czas łowienia wg. naszych gospodarzy wnosi tylko dwie doby – tym razem klatki czekały na nasz przyjazd). Widok pierwszych dorszy w pułapkach zaczął zmieniać nasze, do tej pory mieszane opinie na temat skuteczności tej metody połowu.
Wybranie całego zestawu klatek, wraz z wyjęciem ryb i wymianą starej przynęty na nową zajęło około 10 minut, czyli niewiele więcej niż wybranie standardowego zestawu siatek. Niestety trudno mówić o porównaniu wydajności sieci i klatek przy obecności fok – w tym rejonie siatek nie stosuje już żaden rybak (ale samych rybaków również ubyło) – prawdopodobnie nie znalazłby w niej ani jednej całej ryby.
Na zdjęciach: wybranie ryb z klatek to kilkanaście sekund. Dorsze niewymiarowe lub chude były natychmiast, żywe, uwalniane do wody. W klatkach nie było przyłowu żadnego innego gatunku. Wymiana przynęty to kolejne 10-15 sekund. Polscy rybacy rozpoczęli w tym momencie dyskusję o wyższości przynęty z ryb dobijakowatych nad krajanką śledziową.
Na małej łodzi Glenna nie było miejsca na więcej niż 6 wyciągniętych klatek, co oznaczało, że każdy zestaw musiał być wystawiony przed podebraniem następnego. Cała operacja połowowa jest krótka – najdłużej trwało wybranie liny. Oczywiście, należy wziąć poprawkę na niewielkie falowanie i wiatr, które pozwalały na szybką i bezpieczną obsługę klatek.
Na zdjęciach: ponowne wystawienie zestawu klatek to kwestia 2-3 minut.
Po wybraniu i ponownym wystawieniu dwóch zestawów klatek popłynęliśmy do innych prototypowych klatek testowanych w wodzie. Po drodze Glenn wypatroszył wszystkie dorsze. Trudno było ocenić jak duży był ten połów – oceniliśmy, żeby było to ok. 20 kg ryb. W drodze powrotnej podebrane zostały jeszcze dwie inne prototypowe klatki, obydwie uspławnione, unoszące się nad dnem, niestety z gorszym rezultatem niż zestawy.
Na zdjęciach: rybacy w ramach projektu testują wiele rodzajów pułapek. Uspławnienie tych klatek powoduje, że unoszą się nad dnem reagując na kierunek prądu morskiego. Niestety, w klatce typu D-shape nie znaleźliśmy żadnego dorsza, a klatka w kształcie prostopadłościanu, pomimo większych rozmiarów niż „małe klatki” zatrzymała tylko dwa dorsze.
Do obejrzenia został jeszcze tzw. żak pontonowy, przeznaczony do połowów wielogatunkowych. Schemat wystawienia żaka nie różni się od stosowanego w polskim rybołówstwie – prostopadle do brzegu, przy czym ruchomą częścią zaopatrzoną w pływaki jest sama klatka – skrzydła i ściana żaka są obciążone i w trakcie podbioru ryby pozostają pod powierzchnią wody. Do napełnienia pływaków powietrzem wystarcza mały generator – tak jak w przypadku klatek, Glenn obsługiwał całą operację połowową samodzielnie. Jednak w przypadku żaka pontonowego, wszyscy stwierdziliśmy, że jest to narzędzie, niekoniecznie odpowiednie do polskich warunków. Nawet na Zalewie Szczecińskim falowanie wody jest przeważnie większe, co czyniłoby całą operację w naszej ocenie ryzykowną
Na zdjęciach: w pierwszym etapie operacji podebrania żaka pontonowego, trzeba zainstalować przewody pneumatyczne do generatora. Podnoszenie klatki żaka trwa ok. 10 minut. Najpierw pompowana jest górna poduszka, potem dolne płozy, jednak jak widać, żak nie podnosi się równomiernie.
Pomimo, że w żaku nie było dużo ryb a dodatkowo narzędzie było zaopatrzone w specjalne korytko, które teoretycznie miało ułatwiać wybranie połowu, Glenn kilkukrotnie musiał przemieścić się wzdłuż żaka, żeby „przerzucić” ryby z dalszych części żaka w kierunku worka. Zabrało to kolejne 10 minut. Zatapianie żaka również odbywało się w powolnym tempie i nie bez problemów – trzeba było przytopić nogą jedną stronę narzędzia, co nie wyglądało bezpiecznie, nawet na spokojnej wodzie.
Na zdjęciach: klatka żaka pontonowego na powierzchni wody. Cała operacja połowowa trwała ok. pół godziny
Po powrocie do Järnavik omówiliśmy szczegółowo to, co zobaczyliśmy na wodzie. Dołączył do nas rybak z Ystad – Bengt Andersson. Polscy rybacy byli nieco mniej sceptycznie nastawieni do nowych narzędzi – nadal są przekonani, że w porównaniu do sieci stawnych są one mniej wydajne i trudniejsze w obsłudze. Jednak widok dorszy w środku przekonał, że przynajmniej warto spróbować i samodzielnie przetestować klatki. Bengt Larsson powiedział nam dobitnie – „jesteście teraz w sytuacji, w której my tutaj, w Szwecji byliśmy siedem lat temu. Mieliśmy wtedy tylko kilkanaście fok. Teraz już nikt nie jest w stanie łowić sieciami, rybołówstwo jest możliwe tylko narzędziami odpornymi na ataki fok”. Szwedzi podkreślali, że projekty prowadzone z SLU umożliwiły testowanie różnych pomysłów, które nie zawsze były udane. Te które przetrwały testy w praktyce – jak małe klatki dorszowe – są używane również przez innych rybaków, również tych nie współpracujących w ramach projektu. Tym niemniej opłacalność połowów rybołówstwa przybrzeżnego jest zapewniona przede wszystkim dzięki osiąganym przez nie wyższym cenom sprzedaży – „ekologiczna”, świeża ryba z lokalnych łowisk sprzedaje się za wyższą cenę.
Wobec wzrastającego na polskim wybrzeżu problemu uszkadzania ryb w sieciach rybackich przez foki, co w pewnym stopniu mogą złagodzić planowane rekompensaty w ramach PO Ryby, przedstawiciele polskiego rybołówstwa przybrzeżnego zgodzili się, że równocześnie warto jest zaangażować się w projekty podobne rozwiązaniom szwedzkim. Zarówno MIR-PIB, SLU Aqua oraz organizacja LIFE zamierzają ich w tym wspierać i współpracować.